Konferencja naukowa Katedry Nauk Humanistycznych Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Temat: „PR – sztuka skutecznej komunikacji w teorii i praktyce”.

Monika Iskandar - dyrektor zarządzająca IMR advertising by PR, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika lobbingowego DECYDENT & DECISION MAKER


Damian A. Zaczek- redaktor naczelny miesięcznika lobbingowego DECYDENT & DECISION MAKER


Temat wystąpień: PR a lobbing. Lobbing w mediach


I. PR a lobbing

 
Modne stało się od pewnego czasu nazywanie mediów czwartą władzą. Ma to być oczywiste odwołanie do oświeceniowego filozofa francuskiego, Monteskiusza, który jako pierwszy stwierdził, że w doskonałym państwie powinien obowiązywać trójpodział władzy – na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Dodanie do tej triady czwartego elementu w postaci mediów ma oznaczać, że w państwach demokratycznych media uzyskały wpływ na życie polityczne, stając się jednym z jego podmiotów.

To, oczywiście, prawda. Istotniejszym jednak wydaje się fakt, że w gruncie rzeczy media stały się nie czwartą, ale pierwszą władzą. Mają bowiem nie tylko wpływ, często decydujący, na kształt życia politycznego, lecz sięgnęły także po tę władzę, której tak rozpaczliwie domagał się od Boga Konrad z III cz. „Dziadów” – mają „rząd dusz”. I nie chodzi tu tylko o to, że kreują polityków, wydobywając miernoty z niebytu, w którym powinny pozostać; że tworząc obraz świata, niejednokrotnie są prawdziwymi autorami sukcesu wyborczego tej czy innej partii politycznej.

Ważniejsze jest to, że wpływają na świadomość milionów ludzi. I znów – nie w tym rzecz, że tworzą sztuczne hierarchie ważności, rozdmuchując do niebywałych rozmiarów nic nieznaczące epizody, a pomijają wydarzenia naprawdę istotne. Współczesne media kształtują świadomość ludzką na jej najistotniejszym, fundamentalnym poziomie – na poziomie języka.

Człowiek określa siebie i swoje relacje ze światem poprzez język, a raczej „w języku”. Rzecz nienazwana nie istnieje, ta zasada leży u podstaw wszelkich tabu językowych. Ale też nazwa określa charakter rzeczy i stosunek człowieka do niej. I właśnie w tej sferze współczesne media zyskały władzę największą. Najbardziej jaskrawym tego przykładem stało się od pewnego czasu stosowanie przez polskie media pojęć lobbing i PR.

Choć oba te określenia mają słownikowo (czy jak powiedzieliby językoznawcy – w systemie języka) całkowicie neutralne zabarwienie emocjonalne, dziś w polszczyźnie, właśnie za sprawą mediów, stały się wyrazami nacechowanymi – PR pozytywnie, lobbing negatywnie.

Wystarczy się przyjrzeć pierwszym lepszym wiadomościom w którymkolwiek programie informacyjnym. Pojęcie PR pojawia się zawsze w kontekstach pozytywnych – a to o byłym premierze Marcinkiewiczu mówi się jako o mistrzu PR, któremu udało się wybić na czoło grona najpopularniejszych polityków, a to dziennikarze użalają się nad brakiem właściwego PR-u w stosunku do prezydenta Kaczyńskiego, który nie dba o swój medialny wizerunek. PR jawi się w tych kontekstach jako wartość bardzo pozytywna i element konieczny funkcjonowania we współczesnym świecie.

Pojęciu lobbing zawsze towarzyszył kontekst negatywny. A to „znany lobbysta Marek D.” zamieszany jest w jakąś aferę, a to o lobbingu mówi się w odniesieniu do mętnego i dość podejrzanego statusu SKOK-ów, które choć działają jak banki, zostały wyjęte spod nadzoru bankowego, innym znów razem roztrząsa się kwestię ukrywania przez lobby tytoniowe faktu szkodliwości palenia papierosów. W ten sposób w świadomości statystycznego Kowalskiego, dla którego wyrocznią w opisie świata są „Fakt” czy „Życie na gorąco”, tworzy się jasny i klarowny podział – PR jest czymś wyjątkowo pozytywnym, lobbing natomiast zawsze wiąże się z korupcją, aferami i podejrzanymi interesami, że nie wspomnimy już o ogólnoświatowym spisku Żydów, masonów i cyklistów.

Tymczasem granica między PR-em a lobbingiem jest bardzo płynna. Tak bardzo, że w gruncie rzeczy można by uznać lobbing za szczególny przypadek PR-u. Zresztą bardzo często tak właśnie traktowany jest w literaturze fachowej. Dzieje się tak z tego przede wszystkim względu, że w istocie rzeczy kampania PR i kampania lobbingowa posługują się dokładnie takimi samymi narzędziami. W obu przypadkach podstawą jest rzetelna informacja, która ma służyć osiągnięciu konkretnego, założonego z góry i, co najistotniejsze, realnego celu.

W jednym z wywiadów były premier Marcinkiewicz, dystansując się od stwierdzenia, że jest mistrzem PR, powiedział, że w polityce nie da się z żaby zrobić księcia. Niechcący wskazał jedną z najważniejszych zasad: cel, do którego ma prowadzić zarówno działanie PR-owskie, jak i lobbingowe musi być możliwy do zrealizowania. Rzeczywiście, nie da się z żaby zrobić księcia, ale można przekonać adresatów PR i lobbingu, że tylko i wyłącznie ta żaba jest najbardziej żabia ze wszystkich żab albo, że tylko ona ma prawo powiedzieć, jak w dowcipie o lwie, który kazał zwierzętom rozdzielić się na dwie grupy – piękne oddzielnie i mądre oddzielnie: „No, przecież się nie rozdwoję”. Musi tylko zostać spełniony jeden podstawowy warunek – żaba naprawdę musi być najbardziej żabia czy też piękna i mądra jednocześnie.

Nie da się zbudować ani kampanii PR-owskiej, ani kampanii lobbingowej na fałszywych założeniach. Jeśli żaba jest głupia i brzydka, to wcześniej czy później ktoś to zauważy. A zarówno w wypadku działań PR-owskich, jak i lobbingowych utrata wiarygodności oznacza nieodwracalną klęskę. Działania chybione można jeszcze jakoś sprowadzić na właściwe tory i jeśli okaże się, że przekonywanie o urodzie i mądrości żaby nie odnosi żadnego skutku, bo adresat kampanii stanowczo od tych walorów wyżej ceni sobie wyłupiastość żabich oczu, można skupić się na tym elemencie żabiej osobowości, wskazując na szczególny i wyjątkowo oryginalny ich charakter.

Jeśli jednak próbowaliśmy sprzedać głupią i paskudną żabę jako połączenia żabiego Einsteina z żabią Wenus z Milo, nikogo potem nie da się przekonać, że tak naprawdę chodziło nam o to, że nasza żaba mimo braków w inteligencji i w urodzie jest mistrzem surfingu. Więcej, z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że jeśli następnym razem spróbujemy przedstawić żabią miss urody i intelektu, skupiając się tylko na jej rzeczywistych walorach, i tak ktoś stwierdzi, że nasza żaba ma pryszcze na plecach.

Jak zatem widać i PR, i lobbing muszą się opierać na rzetelnych informacjach, bo tylko wtedy mamy szanse dotrzeć do adresata i osiągnąć zamierzony cel. I tu pojawia się pewna różnica między PR-em a lobbingiem. Właśnie w osobie (osobach) adresata i celach, które zamierzamy osiągnąć.

Z pewnym uproszczeniem można przyjąć, że adresatem kampanii PR-owskiej są dziennikarze i społeczeństwo, a jej celem jest, najogólniej rzecz ujmując, wytworzenie określonego stosunku do konkretnego zjawiska, natomiast kampania lobbingowa skierowana jest do decydentów – polityków i urzędników, doradców, specjalistów i ma za cel osiągnięcie konkretnego skutku prawnego.

Mówiąc inaczej, jeśli chcemy, żeby nasza żaba zwyciężyła w telewizyjnym plebiscycie na najpiękniejsze i najmądrzejsze stworzenie, przeprowadzimy PR-owską kampanię wizerunkową, która w mediach ukaże nasze zwierzątko w takich sytuacjach, w których jej uroda i inteligencja będą błyszczały najpełniejszym blaskiem. Natomiast jeżeli naszym celem będzie uzyskanie dla żaby, która jest producentem żelatyny, korzystnego zapisu w ustawie, który wyeliminuje z rynku jej konkurentów, to wśród posłów i senatorów przeprowadzimy kampanię lobbingową, spotykając się z parlamentarzystami na posiedzeniach komisji, przedstawiając im zalety produktów naszego żabiego króla żelatyny i korzyści dla kraju, które powstaną po uchwaleniu stosownego ustawodawstwa. Tu natomiast wykażemy mądrość żaby przejawiającą się w umiejętności nawiązywania kontaktów z ludźmi i darze przekonywania do swoich racji.

Tak, w pewnym uproszczeniu, przedstawiałaby się kwestia różnic miedzy PR-em a lobbingiem. Bo tak naprawdę w wielu przypadkach działania PR-owskie i lobbingowe są nierozdzielne. Żeby osiągnąć zamierzony skutek prawny, często trzeba odwołać się także do opinii ogółu obywateli i działania lobbingowe prowadzić z pozycji grass roots, czyli tak zwanego „szarego obywatela”. To zresztą argument, któremu najtrudniej się w kampanii lobbingowej przeciwstawić – tak bowiem chcą obywatele. Ale żeby tym argumentem się posłużyć, trzeba go rzeczywiście mieć. Czyli mówiąc inaczej, społeczeństwo naprawdę musi chcieć tego skutku prawnego, do którego dąży lobbysta. A przekonać społeczeństwo, że tego właśnie chce, można poprzez działania PR-owskie. I nie chodzi tu o jakieś demoniczne wmawianie ludziom, że chcą czegoś, czego tak naprawdę nie chcą, ale o sytuację, w której ludzie nie wiedzą, że czegoś chcą, bo nikt im wcześniej nie uświadomił tego problemu.

Przekładając to na język konkretów – ludzie nie będą wiedzieli, że chcą płacić większe składki na ubezpieczenie zdrowotne, póki im się nie uświadomi, że większa składka będzie oznaczała lepszą opiekę medyczną. Zatem jeśli jakaś inna żaba przez zieloną granicę uciekła do Polski z Żabolandii, bo w jej rodzinnym kraju była prześladowana za to, że jest piękna i mądra, a my teraz lobbujemy na rzecz przyznania jej statusu uchodźcy politycznego, przedstawiając odpowiednim urzędnikom rzeczywiste niebezpieczeństwa, na jakie była narażona w swoim kraju i obawiając się, że to nie wystarczy, chcemy dla naszych działań zyskać poparcie społeczne, musimy odwołać się do PR-u i w mediach przedstawić trudną sytuację żaby pozbawionej statusu uchodźcy. Więcej, jeśli PR okaże się w tej sytuacji skuteczny, być może uda nam się pójść jeszcze dalej i poprzez lobbowanie w parlamencie uzyskać zapis w polskim prawie, że żaby, które uciekły z Żabolandii z powodu prześladowań za ich urodę i inteligencję, automatycznie uzyskują status uchodźcy.

I tu pojawia się jeszcze jedna istotna kwestia – skuteczność lobbingu jest bardzo wymierna. Jej podstawowym wyznacznikiem jest uzyskanie korzyści bądź zamierzonego skutku prawnego. Nasza żaba albo zostanie chronionym prawem producentem żelatyny, albo nie, albo uzyska status uchodźcy, albo nie. Co więcej, możemy nawet dość precyzyjnie określić czas, kiedy zamierzony przez nas cel lobbingu zostanie osiągnięty. W przypadku działań PR-owskich nie zawsze jest to takie oczywiste. Jeśli naszym celem było jedynie, by żaba wygrała telewizyjny plebiscyt na najpiękniejsze i najmądrzejsze stworzenie, to sprawa jest bardzo prosta. Przychodzi czas rozstrzygnięcia plebiscytu i wszystko już wiemy. Żaba wygrała. Jeśli nie, to pewnie za rok będzie następny plebiscyt i po przeprowadzeniu rzetelnej analizy kampanii, którą zakończyliśmy, wskazaniu jej mocnych i słabych stron, modyfikujemy taktykę i przystępujemy do kolejnych działań, żeby za rok nasza żaba na pewno wygrała. Gorzej, jeśli celem naszych działań PR-owskich było wzbudzenie powszechnej miłości do żaby. Jak tę powszechność zmierzyć? Jeśli żabę kocha 75% społeczeństwa, to już jest powszechność czy jeszcze nie? No, i zawsze można próbować osiągnąć lepszy wynik.

Zatem płynna granica między PR-em a lobbingiem jakby nam się zaczęła stabilizować. Choć też nie do końca, bo przecież lobbysta, osiągnąwszy zamierzony skutek prawny, także nie może być pewny, czy przypadkiem dość szybko nie znajdzie się ktoś, kto za cel postawi sobie zmianę tego, co właśnie z takim trudem zostało osiągnięte.

Przy opracowywaniu programu PR czy kampanii lobbingowej stosuje się tak naprawdę te same narzędzia. Bardzo często zdarza się, że gdy zwraca się do nas klient z konkretnym problemem, okazuje się, że jego rozwiązanie wymaga działań z pogranicza PR i lobbingu. Kiedy współpracuje się z organizacjami pozarządowymi, różnego rodzaju instytucjami, związkami, stowarzyszeniami, często w trakcie prac okazuje się, że rozwiązanie problemu danej branży czy środowiska wymaga działań lobbingowych.

Podobieństwa między PR a lobbingiem są bardzo duże. Oba działania polegają na rzetelnym informowaniu w celu wywołania pożądanej reakcji. Zmienia się jedynie grupa docelowa, bo – jak powiedzieliśmy wyżej – o ile w przypadku public relations są to zazwyczaj dziennikarze i społeczeństwo, o tyle działania lobbingowe skierowane są głównie do decydentów, polityków i urzędników, doradców, specjalistów. Jednak nie zawsze można i trzeba rozdzielać te dwa pojęcia. Jeśli np. podejmuje się działanie edukacyjne, aby społeczeństwo poprzez media dowiedziało się o pewnym problemie, a problem ten dotyczy planowanej zmiany jakiejś ustawy, to jest to zarówno działanie PR (skierowane do społeczeństwa i mediów), jak i lobbing poprzez media (ponieważ chcemy wpłynąć na decyzje dotyczące kształtu stanowionego prawa).

Niektóre agencje PR zrzeszone w Związku Firm Public Relations mają wpisane w ofertę działania public affairs, które są synonimem lobbingu, zamiennikiem używanym z obawy przed niekorzystną konotacją słowa lobbing. Jednak nie jest ich wiele, ponieważ niewiele takich kampanii w Polsce się prowadzi.


II.   
Lobbing w mediach


Problematyka lobbingu w mediach zajmuje coraz więcej miejsca i jest przedstawiana jako potrzebny element życia politycznego. Szczególnie, kiedy 22 sierpnia 2006 r. (podajemy dokładną datę, gdyż wydarzenie to przejdzie do historii polskiego ustawodawstwa) doszło do wysłuchania publicznego w sprawie projektu ustawy o Narodowym Instytucie Wychowania. Wysłuchanie publiczne zapewnia zapis w Ustawie o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa.

Do dyskusja nad ustawą o Narodowym Instytucie Wychowania zapisało się 141 osób z całej Polski, ale ostatecznie do Sali pod Kopułą Ministerstwa Gospodarki w Warszawie przyszła połowa zainteresowanych. Każdy z przybyłych miał trzy minuty na przedstawienie swojego stanowiska. Obszerniejsze wypowiedzi należało składać na piśmie. Z dyskusji wynikało, że większość uczestników jest przeciwna tworzeniu Narodowego Instytutu Wychowania. Mimo tego, wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski (Liga Polskich Rodzin) zapowiedział, że rząd nadal będzie dążył do powołania Instytutu. Dodajmy, że dla ustawodawcy opinie wyrażone podczas wysłuchań publicznych nie są wiążące.

Ustawę lobbingową Sejm RP uchwalił w lipcu 2005 r. W życie weszła dopiero w marcu 2006 r. Oba wydarzenia znalazły oddźwięk w mediach informacyjnych, m.in. w telewizjach TVN i TVN 24. Najwięcej miejsca omówieniu ustawy – jej zalet i wad – poświęcono w prasie.

Należy jednak zaznaczyć, iż dziennikarze boją się słowa lobbing tak samo bardzo jak politycy, którzy narażeni są na kontakty z lobbystami. Obawiają się oni posądzenia o korupcję. Żurnaliści natomiast jak ognia obawiają się oskarżeń o uprawianie lobbingu, opowiadanie się po jednej ze stron, których interesy się ścierają. Stąd z taką podejrzliwością w redakcjach podchodzi się do tekstów przesyłanych przez agencje PR – a nuż to ukryta reklama, promocja lub lobbing?

W latach przed uchwaleniem ustawy lobbingowej lobbystów określano niemal wyłącznie jako aferzystów, łapówkarzy, towarzystwo osób korumpujących ludzi z kręgów władzy. W pamiętnej aferze łapówkarskiej Rywina (próba kupna za 17,5 mln dolarów korzystnych zapisów w ustawie o mediach) Lew Rywin przez kilka dni w mediach nazywany był lobbytą, który chciał skorumpować Adama Michnika, redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. Protest środowiska lobbystów spowodował, że dziennikarze zaczęli rozróżniać lobbing od łapówkarstwa.

Gwoździem do trumny raczkującego polskiego lobbingu miała stać się kolejna afera związana z podatnością na przekupstwo posła Sojuszu Lewicy Demokratycznej Andrzeja Pęczaka. Tutaj sprawa nie była tak jednoznaczna, jak w przypadku Rywina. Wspomnieliśmy już wyżej o „lobbyście Dochnalu”. Oto więcej szczegółów. Biznesmen Marek Dochnal kupił polityczną służalczość Pęczaka za cenę mercedesa. Rzecz w tym, że Dochnal uważał się za lobbystę o rozległych kontaktach w świecie polityki. Dodajmy – nie tylko polskiej. Prasę obiegło zdjęcie zrobione po zawodach polo, na którym Dochnal, w towarzystwie kilku osób, stoi tuż przy majestacie brytyjskiej królowej Elżbiety II. Czyż można pomyśleć o lepszych referencjach? Tak więc Dochnal pracował dla firm zagranicznych, którym obiecywał korzystne zapisy w polskim ustawodawstwie. Do realizacji tych obietnic potrzebował polityków. Tak dotarł do Pęczaka. Posła przekonały nie argumenty merytoryczne przedłożone przez Dochnala, lecz zawartość portfela. Nic dziwnego, że do Dochnala przylgnęło w prasie określenie „lobbysta”. Nie było artykułu, w którym nie pisano by o Dochanalu „znany lobbysta Marek D.”, a później „lobbysta Dochnal”. Tak więc lobbing to Dochnal, Dochnal to korupcja, a więc lobbing równa się korupcja.

Sytuacja wokół lobbingu zaczęła zmieniać się na korzyść po 1 maja 2004 r., kiedy to Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Dał tu znać o sobie kosmopolityzm Polaków, bałwochwalcze zauroczenie Zachodem, przekonanie, że wszystko, co poza granicami Polski, jest lepsze i zgodne z prawem.

O skromnych na razie poczynaniach naszych 54 eurodeputowanych zaczęto pisać jako o „naszym lobbingu w Brukseli”. Polski lobbing w Brukseli zawsze był działaniem w słusznej, bo naszej, sprawie. Tutaj lobbing uprawiano w majestacie prawa, miał więc zdecydowanie pozytywny wydźwięk.

Jak to w Polsce, wieści ze świata są chętnie słuchane. Polscy dziennikarze, nie mając na celowniku nowych afer, które można by określać mianem lobbingowych, zaczęli traktować lobbing jako element polityki niekoniecznie określający styk zarządzania państwem i biznesu mianem korupcjogennego.

W pierwszych dniach obowiązywania Ustawy o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa media wykazywały troskę o niedoskonałość jej zapisów. W marcu 2006 r. tytuł artykułu na stronach prawnych Rzeczpospolitej obwieszczał: „Lobbing źle uregulowany”, a dwa miesiące później: „Urzędnicy nadużywają niejasnych przepisów o lobbingu””

W obu tekstach autorzy wykazywali, że urzędnicy państwowi, których objęła ustawa lobbingowa nie stosują się do jej postanowień i każdego, kto zwraca się o jakiekolwiek informacje traktują jako lobbystę, co jest sprzeczne z ustawą o dostępie do informacji publicznej.

Co ciekawe, już wtedy redaktor Krzysztof Sobczak zapowiedział, że martwym przepisem będzie zapis o wysłuchaniu publicznym. Okazało się, że nie. Pierwszy przykład pokazaliśmy wyżej, a mało brakowało, iż kilka dni później doszłoby do kolejnego wysłuchania publicznego w sprawie zmian ordynacji wyborczej do samorządów, ale na takie wysłuchanie nie zgodził się Sejm. Opozycja uznała, że było to złamanie prawa.

Podczas wszechobecnej w mediach debaty o nowelizacji ustawy lustracyjnej mieliśmy do czynienia z klasycznym lobbingiem. Z tym, że nikt nie użył tego określenia. Czymże jednak było ścieranie się argumentów koalicji i opozycji w kwestiach istotnych zapisów w ustawie, jak nie lobbingiem? Był to lobbing dotyczących istotnych spraw społecznych. Nikt jednak nie mówił o senatorach Krzysztofie Piesiewiczu (Platforma Obywatelska) i Zbigniewie Romaszewskim (Prawo i Sprawiedliwość) jako o lobbystach, chociaż usilnie lobbowali na rzecz zmiany zapisów. Przypomnijmy, iż burzliwe debaty w Sejmie, Senacie, we wszelkich mediach toczyły się na oczach całego społeczeństwa. Gdyby wtedy Stowarzyszenie Profesjonalnych Lobbystów w Polsce uświadomiło dziennikarzom, że to lobbing w czystej, nieskorumpowanej, postaci, to określenia lobbing, lobbysta nabrałyby bardzo pozytywnych konotacji. Tak się jednak nie stało i obywatele nie mają świadomości, że uczestniczyli w grze lobbingowej. Szkoda.

W tym miejscu wypada zdefiniować lobbing jako próby – skuteczne lub nie – wywierania wpływu na decydentów we władzach ustawodawczych, mające na celu zmiany w stanowionym prawie lub wprowadzenie nowego ustawodawstwa. Władza wykonawcza również może być poddawana lobbowaniu w celu podejmowania określonych decyzji. To nasza definicja, nieco przykrojona do wymogów współczesności, ale oddająca sedno lobbingu. Praktyka dnia codziennego pokazuje, iż nie należy trzymać się sztywnych definicji, zresztą nie tylko w odniesieniu do lobbingu.

Politycy, dziennikarze i – co najistotniejsze – obywatele, uznawszy, iż lobbing może funkcjonować zgodnie z prawem w życiu publicznym, chętnie używają tego słowa w znaczeniu przekonywania do swoich racji. Czyli lobbing zastrzeżony dla ustawodawstwa wyszedł na ulice. Można więc lobbować w każdej sprawie i w każdej instytucji, nie tylko w Sejmie. Słyszeliśmy w telewizji z ust jednego z polityków, iż lobbował u żony za kupnem pralki produkcji zachodniej. Żona była zwolenniczką rodzimej wytwórczości. A więc najprostsza forma lobbingu traktowana jako przekonywanie.

Nestor polskiego dziennikarstwa, Stefan Bratkowski, napisał w Rzeczpospolitej: „Rzekom zaszkodziło niszczenie młynów, lobby węglowe i nieodpowiedzialni ekolodzy”. Skoro już jesteśmy przy lobby węglowym, to przywołajmy w pamięci lipiec 2005 r. Wtedy do Warszawy przybyło kilka tysięcy górników domagających się prawa do wcześniejszych emerytur. Początkowo pokojowa demonstracja przed Sejmem szybko przerodziła się w bitwę z policją. W relacjach telewizyjnych wyraźnie było widać, że górnicy przyjechali z góry przygotowani na rozwiązania siłowe – przywieźli ze sobą „broń” górniczą, głównie styliska kilofów, łopat, łańcuchy. Rzeczpospolita relacji z wydarzeń dała duży tytuł: „Lobbing kilofem”. To dobry tytuł i dowód na to, jak pojemnym stało się słowo lobbing.

Należy podkreślić, iż „lobbing kilofem” nie zaszkodził wizerunkowi lobbingu. Tytuł ten uświadomił, iż jest to jedna z metod zdesperowanej grupy zawodowej wywarcia nacisku na rządzących, czyli na ustawodawców. Jak pamiętamy, ta forma lobbingu okazała się skuteczna. Znajduje również naśladowców. Jednak tak rozumiany lobbing mogą prowadzić tylko silne, znaczące dla gospodarki, grupy zawodowe, np. środowiska medyczne.

Wizerunkiem lobbingu nie zachwiał również artykuł w Gazecie Wyborczej zatytułowany: „Lobby kręcą przy zamówieniach publicznych”. W podtytule dodano: „Rząd forsuje w Sejmie rozwiązania, które umożliwią szybsze wykorzystanie miliardów euro z UE na budowę dróg lub oczyszczalni ścieków. Przy okazji w komisjach sejmowych trwa lobbing w interesie różnych grup – jak spółdzielcze SKOK-i oraz Lasy Państwowe”. Trzeba przyznać, iż tytuł przyciąga uwagę, a o to chodzi.

Inny tytuł z Wyborczej: „Lobby aptekarskie niszczy konkurencję na ziemi i w internecie”. Okazuje się nie dość, że aptek „na ziemi” jest za dużo, więc obniżają jakość usług lub bankrutują, to jeszcze pojawiają się w internecie. Ministerstwo Zdrowia chce ustawowo ograniczyć liczbę aptek. Które lobby wygra?

W Rzeczpospolitej pojawił się tytuł wzbudzający wręcz pozytywne skojarzenia: „Lobbing w sprawie taniego prądu”. Chodzi o ceny prądu dostarczanego Hucie Łaziska przez oddział szwedzkiego koncernu Vattenfall. W sprawę włączył się wicepremier Roman Giertych., którego o mediację poprosili pracownicy huty.

Inny tytuł z zielonych stron Rzeczpospolitej: „Lobbing za biooktanami” również stawia lobbing w dobrym świetle. W artykule mówi się o pracach w Sejmie nad rządowym projektem ustawy o biopaliwach. Autorka przedstawia racje stron i konkluduje, że posłowie będą musieli pogodzić rozbieżne interesy wielu stron zainteresowanych produkcją estrów z oleju.

Przedstawiliśmy tylko tytuły z gazet. Te można było policzyć. Było ich kilkadziesiąt na przestrzeni ponad roku. Natomiast słowo lobbing w tekstach, wypowiedziach w mediach elektronicznych nie sposób policzyć. Słowo to stało się do pewnego stopnia modne. Brzmi obco, niezrozumiale, przyjemnie dla ucha, świadczy o obyciu w świecie mówiącego i już nie towarzyszy mu kontekst negatywny.

Jak wynika nawet z tak pobieżnej prezentacji słowa lobbing i lobbysta na trwale weszły do słownictwa politycznego i debaty publicznej. Nawet, gdyby wydarzyła się kolejna afera związana z działalnością lobbingową, to nie zaszkodzi ona ogólnemu wizerunkowi rzecznictwa interesów. Również w ten sposób Polska wkroczyła do Unii Europejskiej.

Monika Iskandar

Damian A. Zaczek

Tekst wystąpień został wydrukowany (strony od 95 do 103) w książce„Public relations. Teoria i praktyka komunikowania. Praca zbiorowa pod redakcją Henryka Przybylskiego”, wydawnictwo Akademii Ekonomicznej w Katowicach